czwartek, 27 lutego 2014

cz. XX "To nie tak miało być..."

  Ruda nie była w nastroju... Mimo, iż wszystko było takie proste, powoli zaczynało się układać to jednak było jej ciężko... Każdy z całej piątki ciągle myślał o Janku, o Bronku i Wandzie i o ich dzieciach.. Od kilku miesięcy nie dawali o sobie znaku życia. Rudej popłynęły łzy na myśl że mogą nie żyć.
-To nie może być prawda nie może..-powtarzała szeptem do momentu w którym nie zasnęła.
W pewnym momencie obudziła się w kościele. Była ubrana odświętnie. Obok niej siedzieli jej przyjaciele i mąż. Michał trzymał na rękach śpiącą Łucję. Dopiero dzwonki rozpoczynające mszę obudziły ją. Ruda posadziła swoją kruszynkę na ławce i pozwoliła jej przytulić się do jej płaszczyka. Cały kościół wypełniał się radosnym śpiewaniem kolędy „Cicha noc”, a Celina wzięła pod rękę Michała i oparła się o niego.
-Dzieje się coś?-zapytał Michał.
Celina podniosła głowę.
-Może troszkę duszno, ale poza tym nic się nie dzieje.
-Na pewno nie chcesz wyjść?
Celina pokręciła tylko głową i uśmiechnęła się ciepło. Ruda nie miała takiego problemu. Od momentu w którym wzięła Łucję, usiadła na ławce i tuliła swoją małą dziewczynkę. Lenka stała z samego przodu i co jakiś czas mówiła do Jasia.
-Widzisz syneczku? Tam jest szopka. A w niej jest maleńki Jezusek.
-I są baranki..?-pytał malec.
-Są.. I świnki, krówka i osiołek.
-Taki, jakiego dostałem od taty?-zapytał, a Lenie napłynęły do oczu łzy. Jasiu wziął rączkę i wytarł je. -Nie płacz...
Lena pocałowała go w główkę.
-Wiesz co? Myślę że przy tym żłóbku, jest też twój tatuś. I też jest taki wesoły i tak pokazuje wszystkim tam gdzie jest, jakiego ma cudownego synka...-powiedziała próbując powstrzymać łzy.
-A gdzie jest tatuś?
Lena nie wiedziała co odpowiedzieć. W myślach układała zdania które mogłaby powiedzieć synkowi, chociaż wiedziała, że Jaś i tak ich nie zrozumie. Chciała mu powiedzieć, że Janek teraz przy nich stoi i głaszcze go po główce, jednak on i tak by nie zrozumiał. Patrzyła mu tylko głęboko w oczy i szepnęła mu do uszka.
-W twoim maleńkim serduszku skarbie...
Władek siedział w ławce jak na skazanie. Ruda patrzyła na niego i od czasu do czasu poprawiała mu tylko kapelusz. Była szczęśliwa. Władek był jej mężem, mieli córeczkę, kochali się. Nie wierzyła, żeby cokolwiek mogło im przeszkodzić. Wojna się skończyła. Komunizm też niedługo powinien. Jednak najważniejsze było że mieli siebie. Kazanie przywróciło bolesne wspomnienia. Władek czuł się jak na Pawiaku. Każde słowo dotyczące tego, że Niemcy też byli ludźmi, bolało go tak samo, jak kolejne uderzenie Rappego. Rudej wystarczyły łzy. Nie chciała przypominać sobie wojny, ale kiedy pomyślała o ojcu, o Janku... Wspomnienia same wróciły...
Lena wolała nie myśleć. Siedziała i tuliła w swoich ramionach Jasia. Co jakiś czas patrzyła na nią kobieta siedząca obok.
-Piękny synek.-powiedziała.
-Po ojcu..-odparła Lena.
-Po mamie też.. A mąż...-zaczęła. Lena pokręciła głową.-Podziwiam panią... Sama z dzieckiem... Ja bym nie potrafiła..

Odwracając się obdarzyła Lenę ciepłym uśmiechem. Ksiądz zakończył kazanie, a w kościele nastąpiła cisza. Czasami słychać było tylko ciche pochlipywanie kobiet i szept mężczyzn. Ksiądz słysząc to powiedział:
-Tego co było nic nie wróci. Raz było łatwiej, raz ciężej. Każdy z nas kogoś stracił. Pochowaliśmy bliskich... Wśród nich pewnie nie raz znalazł się brat, siostra, mąż, ojciec... Jeszcze jakiś czas temu widziałem wiele twarzy, których teraz nie ma. Na pewno nie jest łatwo.. Nie było. Pamiętam Warszawę, w której było pełno dzieci. Po zakończeniu powstania została garstka tych które cudem przeżyły. Powiedzcie mi... Gdzie są te dzieci?-przerwał błądząc wzrokiem po twarzach wiernych.-Chcecie wiedzieć? Leżą pod gruzami... Pod gruzami Warszawy... Miasta w którym żyły, mieszkały uczyły się... Jednak jedno jest pewne... Są szczęśliwe... Pewnie teraz wiele z Was zadaje sobie pytanie, dlaczego... Ja też byłbym szczęśliwy móc zginąć tak jak one... Oddając życie za Ojczyznę... -zamknął oczy. W kościele zapanowała martwa cisza.-Powstańmy i przez chwilę pomyślmy o tych którzy odeszli i nie było ich z nami przy wigilijnym stole.
Wszyscy powstali. Cały kościół wypełniła kolęda „Jezus malusieńki”. W tym momencie drzwi od kościoła otwarły się, a do środka weszli żołnierze na czele z dowódcą. Wszyscy jak na rozkaz stanęli na baczność. Dzieci obecne w kościele schowano pod ławki.
-To Rosjanie...-szeptali przerażeni ludzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz